wczasy, wakacje, urlop
02 sierpnia 2012r.
SZLACHECKA SWAWOLA "Pokój jegomościa zdobiła zawieszona na kołku burka, kord i karabela (...) Gabinet jmościn stroiła kądziel, kro-isienka i klucze (...)" Józef Wybicki Zycie moje, W księgach sądowych, zachowanych niestety w bardzo niewielkiej ilości dla drugiej połowy XVII w. i całego XVIII stulecia, m'ożemy wyczytać, -co absorbowało szlachtę w życiu codziennym, kiedy nie było rolków sądowych powiatowych, sejmików i wypraw wojennych. W końcu 1683 r. lub na początku następnego zaczęli wracać do swoich pieleszy uczestnicy sławnej kampanii wiedeńskiej. Część z nich przywiozła bogate lub tylko nie widziane dotąd łupy — wschodnie tkaniny, ozdobną broń, rzędy na konie; część jednak tylko rany i wiadomość o śmierci współtowarzyszy. Radość z powrotu bliskich i rozpacz po stracie mężów, narzeczonych lub krewnych mieszała się przedziwnie nawet w jednej wiosce. Często wioski miewały bowiem paru właścicieli, a każdy z nich posiadał tu swój dworek. Bliskie sąsiedztwo, chudy nadział, troska o każdy grosz, gdy zachciankom nie można było sprostać, lekkomyślność wreszcie powodowały potrzebę udawania się do mieszczan po pożyczki lub zastaw dóbr. Życie nad stan, wybujałe ambicje, świadomość "dobrego urodzenia" i płynących stąd przywilejów, a równocześnie pustki w kieszeni wywoływały niezadowolenie, skłonność do pieniactwa, awanturniczość — cechy nieobce całej szlachcie od Karpat po Bałtyk. Znaleźć powód do zwady było bardzo łatwo. W części południowej powiatu mieszkali razem katolicy i protestanci. Ci ostatni byli coraz bardziej odsuwani od życia publicznego, a nawet szykanowani w miarę szerzącej się nietolerancji i wzrastającej tendencji do dewocyjnej religijności. Równocześnie wyznawcy luteranizmu czy kalwinizmu, nieco bardziej może wykształceni, byli nieodrodnymi synami epoki i środowiska, a więc odznaczali się równą szlachcie katolickiej krewkością, zapalczywością i może nieco większą drażliwością na punkcie swego pochodzenia, wartości, znaczenia. Stąd płynęły procesy z klerem katolickim. Wiele pretensji i wzajemnych rozszczeń powstawało między szlachtą a mieszczanami, szczególnie gdańskimi. Ci ostatni często dzierżawili od szlachty kaszubskiej ziemię i podczas trwania dzierżawy "pustoszyli" dobra. To słowo używane i nadużywane oznaczało właściwie tylko i wyłącznie niezadowolenie szlachty z zawartego kontraktu. Gdańszczanin-dzierżawca, najczęściej kupiec, umiał liczyć, znał się na prawie, mógł też służyć pożyczką, ale nauczony doświadczeniem obwarowywał swoje świadczenia w sposób fachowy i dokładny, a tym samym stawał się człowiekiem nieużytym i twardym, ,bo nie wierzył w venbutm nobile — słowo szlacheckie, słowo honoru, niestety zbyt często i łatwo wypowiadane. Zdarzało się, że przy wyjściu kontraktu albo jeszcze w czasie trwania umowy ktoś inny proponował właścicielowi rzekomo korzystniejsze warunki; w takim wypadku należało oskarżyć dzierżawcę o "pustoszenie" dóbr, aby pod tym pretekstem wystąpić do sądu o unieważnienie ugody. Podczas długotrwałego nieraz procesu zapominano nawet o właściwych powodach, chodziło tylko o udowodnienie własnych racji, często zgoła bez pokrycia w faktach, lub tylko o zaspokojenie ambicji. "Panowie bracia" mieszkając w jednej wsi mieli także dość powodów, aby się ze sobą procesować. Wystarczyło byle naruszenie granicy, zniszczenie płotu, szkoda w polu uczyniona przez bydło, konie lub nierogaciznę. Sprawy całkiem drobne, kwalifikujące się znakomicie do polubownego załatwienia, wędrowały do sądu, pobudzały namiętności podczas zeznań świadków i przeradzały się w zapiekłe nienawiści, wciągały całe rodziny i sąsiadów, przygasały i wybuchały na nowo z całą siłą z byle przyczyny. Przy spotkaniach, na drodze, na jarmarku, na rodzinnym przyjęciu, wspólnym Obiedzie u sąsiadów, wreszcie w kościele obrzucano się wzajemnie niewybrednymi epitetami. W ten sposób dochodziło do nowych pozwów i nowych oskarżeń. Naturalnie widzenie społeczeństwa szlacheckiego tylko przez pryzmat ksiąg sądowych pokazuje obraz spaczony, przejaskrawiony i nie oddający w pełni i tego, co się działo pod strzechami szlacheckich dworków, czym się zajmowano na co dzień. Były całe rodziny żyjące w zgodzie, umiejące pogodzić wydatki z rozchodami. Środowisko pełne staropolskich cnót opiewanych przez poetów na pewno nie było tylko marzeniem, ale też spotykano się z nim na co dzień raczej rzadko.